Forum OKF MISCAST
Forum miłośników gier bitewnych i fantastyki
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Moja pierwsza prawdziwa postać z RPG

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum OKF MISCAST Strona Główna -> RPG - tradycyjne gry fabularne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Karoru
Gość






PostWysłany: Pią 16:08, 24 Cze 2005    Temat postu: Moja pierwsza prawdziwa postać z RPG

Tak się zastanawiam, jakie były Wasze pierwsze prawdziwe postacie, który zagraliście w RPG. Ja całyczas pamiętam mojeg Sunlite, któe stworzyłem na potrzeby najpierw Warhammera, a potem D&D. Jak sobie przypominam jego wyczyny, to aż łezka się kręci w oku.

* ** *** **** *** ** *

Loomnir – (ukrywać się + cień)

Loomnir jest najmłodszym synem króla piaskowych elfów Noolvera. Mimo, iż pochodził z rodziny szlacheckiej jego życie wcale było usłane różami. Gdy miał 60 lat zmarła jego matka i najstarszy brat. Zostali zabici podczas polowania na pustynne czerwie, które w tamtym okresie wyjątkowo często atakowały kolonie piaskowych elfów. 20 lat później zginął jego drugi brat. Mimo, iż umarł z honorem broniąc przed ogromnymi wężami kupców, którzy go wynajęli do strzeżenia swojej karawany, Loomnir do tej pory winą za jego śmierć obarcza ludzi. Utrata rodzeństwa i matki w tak młodym wieku wywarła ogromny wpływ na psychikę młodego elfa. Od tamtej pory zaczął izolować się od swoich rówieśników i cały swój wolny czas spędzał na rozmowach z łowcami z jego kolonii. Noolvera wiedział, że z racji wykonywanej przez siebie funkcji nie ma czasu zajmować się własnym synem, więc gdy Loomnir skończył 120 lat został wysłany przez swego ojca do specjalnej szkoły uczącej przyszłych łowców. Mimo, iż wszyscy nauczyciele i wychowankowie szkoły wiedzieli o szlacheckim pochodzeniu nowego ucznia, nikt nie traktował go „specjalnie”. Nie otrzymywał trudniejszych ani łatwiejszych zadań. Nie podawano mu lepszych ani gorszych potraw. Nie spał na wygodniejszym ani mniej wygodnym łóżku. Przez cały czas pobytu w akademii Loomnir był traktowany jak zwykły uczeń. Nowa sytuacja bardzo odpowiadała młodemu szlachcicowi. Dopiero w akademii czuł, że jest szczęśliwy. Każdy jego dzień wypełniały specjalne ćwiczenia i wykłady mające na celu przygotować go do przyszłego zawodu. Czas w akademii leciał bardzo szybko i nim nasz szlachcic się spostrzegł został wybrany do elitarnej grupy absolwentów, którzy jeszcze przez pięć lat po skończeniu akademii będą mogli kontynuować naukę pod okiem najlepszych łowców. Celem tych zabiegów było wyszkolenie kolejnych 10 Łowców Virdisa – grupy łowców zajmujących się polowaniem na ogromne piaskowe węże i różne inne pustynne monstra. Kolejne pięć lat z życia Loomnira zajęła nauka. Jednak tym razem wszystkie ćwiczenia i zadania były dużo trudniejsze. Większość z nich wydawała mu się nie wykonalna i opanował je dopiero w czwartym roku nauki. Jednak kończąc pięcioletni cykl nauczania (nie przejmował się, że ukończył go na ostatnim miejscu) wiedział, że teraz jest gotowy by polować na Crotalusy Virdisa – najniebezpieczniejsze pustynne węże zamieszkujące jego rodzinne strony. Miał poczucie, że udało mu się osiągnąć cos naprawdę wielkiego i że dokonał tego sam. Nareszcie jego życie nabrało sensu. Loomnir nie błądził już po zawiłych drogach życia. Wszystko stało się dla niego jasne. Od tej pory będzie polował na pustyni i strzegł swojej wioski. Jednak zaraz po ukończeniu nauki jego życie miało się diametralnie zmienić. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego co go czeka, gdy odwiedzi swego ojca i wreszcie opowie mu o wszystkich swoich zmaganiach i przeżyciach. Wchodząc do komnaty ojca czuł lekki podniecenie. Specjalnie zakradł się tam niepostrzeżenie by zrobić ojcu niespodziankę swoją wizytą, jednak nikogo tam nie było. Przeszukał dokładnie cały dom swego ojca, lecz i tym razem nikogo nie odnalazł. Nie wiedział co się stało. Był w szoku. Oto on, syn wielkiego wodza piaskowych elfów, wraca do domu i nie zastaje w nim nikogo, kogo mógłby przywitać. Jego rozmyślania przerwał potężny krzyk Rasie – wielkiego wojennego rogu oznajmiającego mieszkańcom koloni przybycie kogoś ważnego. Nie zastanawiając się długo wybiegł na zewnątrz i skierował się ku grupie rodaków przyglądających się czemuś uważnie. Przedarł się pomiędzy kilkoma elfami i zobaczył coś, na co nie był przygotowany. Jego ojciec leżał ranny na wozie. Otaczała go grupa postaci w ciemnych płaszczach, a tymi postaciami byli … ludzie. Znienawidzona przez niego rasa przywlokła właśnie do domu jego rannego ojca. Ludzie uratowali życie jedynej osoby, na której mu zależało. Nie mogąc znieść tego upokorzenia nie wypowiedział już niczego tylko przywitał się z ojcem i zaniósł go do domu. Zamknął za sobą drzwi i nikogo nie wpuszczał przez kilka godzin. Przez cały ten czas rozmawiał ze swym ojcem, który wytłumaczył mu co się stało. Podczas jego pobytu w akademii stosunki ludzi i piaskowych elfów uległy poważnej zmianie. Elfy potrzebowały dóbr naturalnych i żywności. Natomiast ludzie poszukiwali kogoś, kto zdoła przeprowadzić ich karawanę przez pustynne bezdroża. Postanowiono więc wynajmować ludziom swoje usługi w zamian za co kupcy mieli oddawać koloniom część ze swoich towarów. Aby zapewnić ludziom bezpieczną podróż ustalono, że to właśnie Łowcy Virdisa będą zajmować się eskortą wozów kupieckich. Jako że Noolvera jest jednym z najlepszych w swoim fachu łowcą, to właśnie on został wyznaczony do eskortowania co ważniejszych karawan. Kilka tygodni przed przybyciem Loomnira do koloni, do jego ojca zgłosił się bardzo nietypowy klient. Twierdził on, że jest pewnego rodzaju łowcą demonów i potrzebuje przewodnika, który przeprowadziłby jego oddział przez pustynie. Jako że misja ta wydawała się raczej trudna, gdyż oddział nieznajomego liczył grubo ponad 50 konnych, do eskorty wyznaczono właśnie Noolvera. Z początku podróż przebiegała dokładnie tak, jak wcześniej zaplanowano. Dopiero w trzecim dniu podróży sprawy zaczęły się komplikować. Otóż ni z tąd, ni z owąd przed karawaną pojawiła się ściana piachu, która w przeciągu kilkunastu sekund okrążyła cały pochód uniemożliwiając ucieczkę. Kilku ludzkich wojowników próbowało się przebić przez „mur”, jednak ich zabiegi nie przyniosły żadnych rezultatów. Nagle jakby na zawołanie, wszyscy ludzcy wojownicy wyjęli jakieś dziwnie wyglądające bronie a następnie ruszyli biegiem w kierunku, w którym na początku pojawiła się piaskowa ściana. To co zobaczył Noolvera było okropne. W przeciągu zaledwie kilku sekund rozegrała się najkrwawsza i najbardziej zażarta bitwa, jaką kiedykolwiek widział na oczy. Z za piaskowej ściany wyłoniła się jakaś dziwna postać. Była ogromna. Wokół niej rozpościerała się delikatna strefa, która przypominała trochę bańkę mydlaną. Po kolei zbliżali się do niej wojownicy, jednak postać była wyraźnie od nich silniejsza i rozrzucała ich dookoła jak zapałki. Noolvera nie zauważył nawet jak nieznajoma postać zbliżyła się do niego i zamierzyła potężną czarną łapą. Pierwszy cios był tak szybki, że nie zdążył nawet zareagować i nim się obejrzał leżał już w kałuży własnej krwi kilka metrów dalej niż powinien. Zdążył jedynie poczuć ostry ból w okolicach przepony, gdy kolejny cios nieznajomego starał się go dosięgnąć. Jednak nic się nie stało. Noolvera otworzył zamglone niewyobrażalnym bólem oczy i ujrzał niezwykle jasną klingę miecza człowieka, który go wynajął do eskortowania karawany. Niedługo było dane nacieszyć się piaskowemu elfowi kunsztem wykonania tajemniczego miecza, gdyż już w następnym ułamku sekundy zmienił on swoje położenie i teraz spoczywał w ciele nieznajomej postaci w czerni, a dokładniej w jej prawym ramieniu. W ciągu następnych kilku sekund Noolvera zobaczył wspaniały pokaz przedziwnych cięć, parad, zejść i piruetów. Finałem tych wszystkich iście akrobackich wyczynów, była ucieczka z pola walki nieznajomego w czerni. Dalszej części opowieści ojca Loomnir już się domyślał. Ojciec został ułożony w wozie i zawieziony do koloni, w której waśnie się znajdują. Świeżo upieczonemu adeptowi szkoły dla łowców nie pozostało nic innego jak spłacić ojcowski dług wdzięczności wobec nieznajomego CZŁOWIEKA. Właśnie to go najbardziej martwiło. Musi teraz uratować przed śmiercią jakiegoś okropnego człowieka. Kogoś z tak znienawidzonej przez niego rasy. Jednak dla każdego łowcy honor jest ważniejszy od osobistych celów i przekonań, wiec nie pozostało mu nic innego jak przebywać przez cały czas z „wybawcą” swego ojca i liczyć na to, że już niedługo nadarzy się jakaś okazja spłacenia przez niego długu wdzięczności. Do Loomnira miało się uśmiechnąć szczęście, gdyż jeszcze tego samego wieczoru przywódca ludzkich wojowników miał się wyprawić spowrotem na pustynie. Chciał on jak najszybciej dobić demona (jak się okazało to właśnie demon, na którego polował w południe zaatakował karawanę), gdyż podejrzewał że zbyt długa zwłoka z ponownym wyruszeniem na poszukiwania może przynieść katastrofalne konsekwencje dla kolonii, w której się znajdują. Zaraz po tym oświadczeniu bez słowa odszedł do swojego namiotu. Jednak nie dane mu było do niego dojść. Zaledwie pół metra od namiotu jakaś niska, opierająca się o namiot postać zmusiła go do zatrzymania. Postacią ta okazał się być Loomnir. Człowiek bez słowa odchylił matowy materiał i zaprosił elfa do środka. Najbliższe 2 godziny młody łowca spędził w towarzystwie człowieka, który ocalił życie jego ojca. Dyskutował z nim o ewentualnej pomocy, którą mógłby zaoferować ludziom. Człowiek był wyraźnie zaskoczony zachowaniem swojego elfiego towarzysza, jednak nie wnikał w szczegóły związane z przyczyną jego decyzji. Otwarcie zgodził się na udział młodego łowcy w polowaniu, postawił jednak jeden warunek. Wyciągnął ze swojego kufra małą paczke i podał ją Loomnirowi. Wyjaśnił, że gdyby nie udało mu się wrócić z tej wyprawy, to ktoś ma dostarczyć tę paczkę jego synowi Girslanowi. Elf nie wdział żadnego powodu, dla którego miałby nie przystać na warunki wojownika, dzięki czemu następnego ranka wyruszył wraz z ludzką karawaną na poszukiwania demona. Pierwszy dzień poszukiwań nie przyniósł żadnego efektu, więc zdecydowano się rozbić obóz i przeczekać noc. Jednak wraz z pojawieniem się pierwszych gwiazd na niebie sytuacja zmieniła się diametralnie. Zaledwie kilkanaście minut po zarządzeniu postoju nie było już nikogo, kto byłby w stanie rozbić obóz. Chwilę po rozkazie postoju, karawana została zaatakowana przez ich „zaprzyjaźnionego” demona. Jego czarna sylwetka przedzierając się przez ludzkich wojowników zmierzała w kierunku kolonii piaskowych elfów. Loomnira sparaliżował strach i na krótką chwilę wyłączył się zupełnie z walki, a kiedy oprzytomniał nie pilnował już przywódcy ludzkich wojowników. Leżał teraz, zalany ludzką krwią, w jakimś ogromnym kraterze wypełnimy ludzkimi szczątkami. Przed sobą miał wciąż trwającą zaciekłą bitwę ludzi z demonem. Jednak to nie ona zajmowała teraz najważniejsze miejsce w jego myślach. Najważniejsze było ciało, które mimo iż miało być przez niego chronione, broczyło teraz ciemną krwią zaledwie pół metra od jego stóp. Loomnir zerwał się szybko na nogi i podbiegł do człowieka, by sprawdzić jego puls. Jednak było już za późno. Dowódca wojowników nie dawał żadnych oznaków życia. W głowie elfa zaczęły jak szalone wirować przedziwne myśli. Oto on, syn wielkiego Noolvera, miał dopuścić do śmierci osoby, którą miał ochraniać. Mało tego, że miał ja ochraniać, miał przede wszystkim spłać dług wdzięczności zaciągnięty wobec tego nędznego człowieka przez swojego ojca. Myśli wirowały w jego głowie jak szalone, nie dając mu ani chwili spokoju i skupienia. Jednak w pewnym momencie wszystko ustało. Tak to jest to! Loomnir wiedział już co zrobi. Odnajdzie syna tego człowieka i ratując mu życie zmaże plamę ze swego honoru. Nie zwracając uwagi na bitwę, która go otaczała, ruszył jak najszybciej potrafił w stronę swojej koloni. Biegł tak, aż do momentu, w którym do niej dotarł. Nie mówiąc nikomu ani słowa porwał paczkę, którą poprzedniego dnia ofiarował mu człowiek i udał się do domu swego ojca. Wytłumaczył mu całą sytuacje i powiadomił o swojej decyzji związanej z odnalezieniem Girslana. Nie czekał jednak na aprobatę ojca. Kończąc swoją wypowiedź rzucił mu jedynie wymowne spojrzenie i ruszył na poszukiwania Girslana. Po wielu tygodniach poszukiwań odnalazł go wreszcie w wędrownym cyrku…..



* ** *** **** *** ** *

A kim były Wasze pierwsze postacie? Jeżeli macie je jeszcze, to zaprezentujcie tutaj.
Powrót do góry
Norb
Lord Administrator



Dołączył: 24 Cze 2005
Posty: 1364
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Pią 20:10, 24 Cze 2005    Temat postu:

Długa tak historia. A plus za zapał.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pią 20:36, 24 Cze 2005    Temat postu:

moja pierwsza postac nazywala sie Elana i byla zlodziejka w warhamcu. Do tej pory mi zostaly jakies tendncje do knucia i oszukiwania graczy> Elana zdobyla bembenek chaosu i ciaglle na nim grala doprowadzajac innych graczy do obsesji (muzyka miala jakies mega negatywne skutki na wszystkich procz grajace)
A pierwsza postac z prawdziwego zdarzenia to byla Thia z ED - pamietam ze zginela bohaterska smiercia w kaerze i ze rzeszta graczy kupila jej slonia w czasie pzrgody mimo ze Tthia byla wietrzniaczka &)
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Czw 18:39, 07 Lip 2005    Temat postu:

Kupę czasu spędziłem na byciu MG, więc dośc późno zrobiłem dobrą postac. Siedziałem nad nią kilka dni - odpierdzieliłem kartę postaci, historię, troszkę innych pierdół.
(system DnD).
Był to kapłan Kelemvora o imieniu Denil. od kilku miesięcy miałem jego wizję w głowie, więc grało mi się całkiem dobrze - całe 8 godzin.....
Potem kapłan zginął w środku sesji.... Wiem już, że nigdy nie spędze tyle czasu nad jedną postacią.
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Sob 16:20, 09 Lip 2005    Temat postu:

Ja pamietam swoja 1 postac z Warhammera... Wiem ze byla standardowym wojownikiem i ze nie wiedzialem jeszcze o co chodzi w RPG Razz Mialem smieszna druzyne wiec odwalalismy takie numery jakich w tym momencie grajac bym nie zrobil... No chyba ze ktos by na mnie urok rzucil Very Happy
Nie pamietam tylko jak sie nazywala ta postac... pewnie dlatego ze mialem takich tak duzo ze szok... Tak naprawde grac zaczalem nie tak dawno temu... Obecnie gram Czlowiekiem - bardem/wojownikiem i bardzo mi sie podoba moja postac (ma niezle gadane:P). Wczesniej gralem wojownikiem ale zaczynalem z 8 levelem w DnD wiec nie wczuwalem sie tak jak robie to teraz.
Powrót do góry
k n o w z
Kapitan



Dołączył: 01 Paź 2005
Posty: 1059
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Olsztyn

PostWysłany: Nie 17:12, 09 Paź 2005    Temat postu:

moją pierwszą postacią był krasnolud... pamiętam, że już w drugiej przygodzie został oszpecony (kwas jakiejś bestii popalił mu twarz) i wtedy zmieniłem postać... chyba jakoś tak było... to był pierwszy i jak dotąd ostatni raz jak grałem krasnoludem...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 14:01, 11 Paź 2005    Temat postu: meranth

Moja pierwsza postać to był jakiś wojownik w oku yrrhedesa (czy ktoś w to nie grał? Smile ), człowiek, który na pierwszej misji polegającej na ratowaniu uwięzionej przez smoka księżniczki rzucił kotwiczką w przepaść gdzie owa dama był uwięziona. Niestety ku swej rozpaczy (i przy mega niekorzystnym wyniku rzutu za szczęście) w ciemnościach nocy księżniczka ową kotwiczką dostała w skoroń i była zginęła na miejscu Smile. Moi kompani do tej pory się ze mnie śmieją Very Happy! O co im chodzi?!
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Wto 14:08, 11 Paź 2005    Temat postu: meranth

A pierwsza PRAWDZIWA postać została powołana do życia w autorskim systemie kumpla. Nie miała imienia, ale nazywana była Obcy. Ten półelf (moja ulubiona rasa) posiadał ukrytą zdolność wpływania na psychikę innych, zaglądania im do umysłów, zmuszania do określonych działań (oczywiście nie od razu, musiałem nad tym dużo pracować). Obcy był jednym z wielu przybranych dzieci Ojca, który kierował dość specyficzną i tajemniczą organizacją w mieście zwanym Lunaris. Nie potrafił walczyć, ale wraz z kompanem Włamywaczem stosowali bardziej subtelne metody działania. Cała mini-kampania, podczas której grałem półelfem, była bardzo złożona i działa się w przededniu wielkiej wojny w jednym tylko, wspomnianym wyżej mieście. Do tej pory jest to moja ulubiona historia, w jakiej miałem przyjemność uczestniczyć jako gracz.
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Pon 11:40, 31 Paź 2005    Temat postu:

Amoja pierwsza psotaćtobyła w Nieborakach krasnolud łowaca chochlików. Starzec miał jakieś 600 lat ale dobrze się tryzmałpomimo reumatyzmu, wszy, Chornicznego zapalenia spojówek i lęku przed chochlikami xD. Wszyscy sie z neigo naśmiewali, że z neigo **** a nie wojownik i go z kalnu wyrzucili.Niestety zginął na zawał serca,gdy mój kumpel przebrał sie za chochlika i zaszedł go od tyłu ;(
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Czw 10:10, 31 Sie 2006    Temat postu:

moja pierwsza postać wabiła się Sarusian złodziej posługiwał się sztyletami gdy pomyśle o jego wyczynach spadam z krzesła i turlam się ze śmiechu... Stworzyłem go na potrzeby Warca, był pół elfem ale po wyglądzie wyglądał jak szpetny ork... Wspaniała ciamajda nie trafiał w wielkiego szczura który był 2 centymetry dalej a jak trafił nie mógł wyjąć broni XD, był genialny zaginął w karczmie...
Powrót do góry
Gość







PostWysłany: Czw 3:58, 08 Lis 2007    Temat postu:

Pierwsza - i jedyna - porzadna postac to pochodzacy z zamierzchlych czasow WFRP krasnolud. Gladiator, Szampierz, pirat, kapitan statku.
Do tej pory gdy prowadze sesje Warhammera (co zdarza sie coraz rzadziej niestety po przejsciu na AD&D) czesto pojawia sie jako BN.
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum OKF MISCAST Strona Główna -> RPG - tradycyjne gry fabularne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin