Forum OKF MISCAST
Forum miłośników gier bitewnych i fantastyki
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Dzinnik pewnego orka

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum OKF MISCAST Strona Główna -> Forum off-topic
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
xardas12r
Sierżant



Dołączył: 08 Cze 2007
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Klebark Mały

PostWysłany: Śro 17:04, 07 Lis 2007    Temat postu: Dzinnik pewnego orka

Dziennik jest autorstwa Farit'a Achmedżanow'a .
______________________________________________________

Dzień 12, miesiąc 2



Ganiają. Dziś był sprawdzian na wytrzymałość. Cały nasz batalion biegał do góry i do dołu po głównych schodach Angbandu, uskakując przed spotkanymi Balrogami. Po pięciu takich przebieżkach nikt już nie mógł utrzymać się na nogach, więc po prostu zepchnęli nas na dół do laboratorium i otworzyli jakieś drzwiczki. Drzwiczki rozmiarów średniej wielkości góry. Kiedy stamtąd wyjrzała zaciekawiona morda Glaurunga, batalion jak jeden mąż wyrwał do góry, tak szybko, że smok zdążył zeżreć tylko tłustego Umfarga no i jeszcze z pięciu maruderów. Reszta zdołała dobiec do wąskich korytarzy. Glau się tam nie mieści, dla niego jest specjalna droga na górę. Dla żartu posłał jeszcze za nami strugę ognia. Ale to nic, bywa. Trzech poparzyło.

Wieczorem były szkolenia polityczne, prowadzone przez Urthanga. Tłumaczył, jakie to z elfów swołocze, skandaliści, kłótnicy i bandyci. A w dodatku słabeusze, potrafiące tylko rzucać z krzaków strzałami. Silmarile, mówił, są nasze, nie wykonał ich żaden Feanor, tylko Przypierdzium, orkowy płatnerz. Jego truchło do dziś można podziwiać w Czerwonym Kąciku.

Wkrótce pójdziemy złupić elfy.


Dzień 16, miesiąc 2



Wartowałem w ojczystych stronach. W pamiętnym Piątym Laboratorium Wielkiego Bossa. Wszystko takie swojskie, rodzime. Retorty, probówki, magiczne wzmacniacze... Na ścianie wisi przekrój elfa (plakat), przekrój orka (biedaczyna) i kilka dość nieprzyjemnych stadiów pośrednich. Ogromne pojemniki spowite ciemnością... Wszystko przywodzi wspomnienia. Łzy się same do oczu cisną. A to powietrze... nigdzie takiego nie ma. Sauron kiedyś wszedł bez respiratora. Minuta nie minęła nim fiknął. A przecież Majar. Przyzwyczajonym trzeba być.


Dzień 44, miesiąc 2



Poszliśmy łupić elfy. Następnie złapaliśmy Urthanga i stłukliśmy go na kwaśne jabłko. "Elfy - słabeusze, elfy kłótnicy, tylko wiedzą jak się między sobą rzezać". No nie wiem jak nawzajem, naszym gardła podcinali sprawnie. Krótko mówiąc, było tak: weszliśmy do lasu w trzy oddziały, w zasięgu wrzasku, żeby w razie potrzeby się ubezpieczać. Przodem Talhur maszerował dziarsko. Jego pierwszego i przyszpiliło do drzewa. Strzały leciały ze wszystkich stron. Ja miałem farta. Grot ześlizgnął się po napierśniku i tylko mnie lekko skaleczył. Głupi nie jestem, upadłem pomiędzy naszych i starałem się nie wyróżniać spośród trupów.

Te dwa oddziały, co miały nas ubezpieczać, po prostu nakładły sobie w spodnie. Ten bliższy jeszcze coś próbował, ale pierwsze szeregi wpadły do wilczego dołu, a reszta z heroicznym popiskiwaniem wycofała się. Trzeci oddział w całości składał się z żółtodziobów ledwo co od matek oderwanych, żeby ich Tulkas! Weteranów z Piątego Laboratorium już niewielu zostało. Orków to teraz matki rodzą. Krew się rozrzedza. Tfu.


Dzień 22, miesiąc następny



Piąty tydzień nie wyłazimy z bagien. Szukamy Gondolinu. Nijak go znaleźć nie możemy, ale no niby czemu miałby tu być? Elfów do bagien nie ciągnie, im do lasu, i to suchego. Ale szukamy tutaj. I robotę mamy, i ciągle żyjemy. Mój szacunek dla porucznika Inghaka rośnie z każdą chwilą.


Dzień 25, miesiąc ten sam



Pirpuk zwariował. Biega wokoło, zagląda pod kamyki, podnosi z trudem stare, wpółzgniłe kłody, szuka Ukrytego Miasta. I wydziera się w niebogłosy: "Gondolin! Wyłaź! Widziałem cię!" Chcieliśmy go utłuc, ale silny, zaraza. Przedarł się i uciekł.


Dzień 29



Zabrali porucznika Inghaka, przysłali Urthanga. Ten mądrala zaciągnął nas z bagien w góry. Czuję, że nic z tego dobrego... A jeśli znajdziemy?


Dzień 30



Zaniosło nas pod bardzo niesympatyczne góry i porucznik od razu pogonił nas wąwozami. Pilhak, biedactwo, zleciał do przepaści. Naleśnik. Urthang bardzo się podniecił, zaczął krzyczeć, że to elfia sprawka i że cel już blisko. Kiedy połowa oddziału wisiała łańcuszkiem na stromej skale, niewiadomo skąd pojawił się ten idiota Pirpuk ze swoim wrzaskiem "Gondoooolinie!". Nasi posypali się ze ściany. Trupy sprzątaliśmy do wieczora.


Dzień 32



Coś znaleźliśmy. Chyba nie Gondolin. Ale małe to to nie było. Uratowało się trzech, i to przypadkiem. Tilguk, zuch chłopak, przebił się do wodospadu i dał nura, łapiąc mnie ze sobą. Kiedy wypłynęliśmy i wygramoliliśmy się na brzeg, spotkaliśmy otrząsającego się Urthanga. Zabraliśmy go ze sobą, na wypadek gdyby przycisnął nas głód w drodze powrotnej.


Dzień 12, miesiąc 3



Sauron dowiedział się, że umiem pisać i zabrał do siebie, na wydział naukowy. Wydział był organizowany na rozkaz Wielkiego Bossa, zdenerwowanego naszymi stratami na froncie Doriackim. Okazało się, że elfi łucznicy bezkarnie rozstrzeliwują naszych chłopców z ukrycia. Strzelają tak celnie, że nieważne, ile chłopaki mają na sobie żelaza, i tak jakaś szczelina się znajduje. Pierwszym wynalazkiem Sau była zbroja całkowicie pozbawiona szczelin. Na obutego w żelazne buty orka zakładało się coś w rodzaju metalowego wiadra. Do wiadra przyspawano włócznię. Wynik wygląda mniej więcej jak wyposażony w długą rączkę czajnik na nogach. Ustawione w szeregu, takie czajniczki prezentowały się naprawdę okazale. Dopóki nie zaczęły się poruszać. Bowiem iść jednocześnie, w szyku i w skoordynowany sposób nie dali rady, od razu zaczynając zderzać się ze sobą nawzajem i robiąc przy tym potworny hałas. Próby na poligonie doprowadziły do jeszcze sromotniejszej klęski. Wśród harmideru z kuchni rodem okazało się, że utrzymywać kierunku ci Krzyżacy nie byli w stanie. Ale jakby inaczej, skoro dla większego bezpieczeństwa Sauron zrezygnował ze zrobienia w tych konserwach otworów na oczy. Nie minęło pięć minut, jak czajniczki poszły w rozsypkę, co sekundę zderzając się ze sobą i brzękając jak pęknięte dzwony. Zapachniało skandalem, ale Sau nie dał się zniechęcić i od razu wymyślił upgrade - zaproponował aby zespawać na stałe dwie dziesiątki wiader w szereg, aby fizycznie nie było możliwości rozejścia się na wszystkie strony. Wielki Boss rozjaśnił się, kowale wzięli się do pracy i po dwóch godzinach pierwszy w historii szyk (bardzo) zwarty był gotowy. Czwarty oddział zanurkował do swych wiader i stalowa ściana ruszyła na wroga. Wniebowzięty Sauron, odwróciwszy się do Bossa, zaczął z namaszczeniem przemawiać, żywo gestykulując i podskakując z podniecenia. Szybko chmurzące się oblicze Melkora zmusiło go jednak do odwrócenia się i spojrzenia za siebie. Na drodze szyku trafił się płytki rów. Prawa flanka, nagle straciwszy grunt pod nogami, wypadła ze swych skorup na ziemię. Ten kraj bojowego superczajnika zawisł w powietrzu. Szyk wykrzywił się, pośrodku ktoś się potknął i żelazna ściana runęła. Z wiader na lewej flance wysypali się chłopaki, a na środku radośnie sterczały wymachujące nogi. Wielki Boss ciężko popatrzył na Saurona i skierował się do swych komnat. Sauron polazł za nim, mamrocząc pod nosem, że gdyby dać orkom ostrogi, taki rozwój wypadków możnaby było obrócić w triumf.


Dzień 22, miesiąc 3



Sauron bardzo chciał zrehabilitować się przed Bossem i przygotował dla niego niespodziankę. Niespodzianka nazywała się mini-ork. Sprawa polegała na, jak mi wytłumaczył Sau, następującym założeniu: Orki są duże, dlatego ich widać, dlatego można trafić w nie z łuku. Toteż, jeśli orki będą małe, trafienie ich będzie dużo trudniejsze. Mamy więc zapotrzebowanie na dwa preparaty: minimazynę zmniejszającą orka do rozmiaru karalucha i maxidrynę przywracającą śmiałemu wojownikowi poprzednią wielkość. To przywrócenie wielkości zajdzie na tyłach przeciwnika, co pozwoli go zaskoczyć i doprowadzi do zwycięstwa.

Natchniony Sauron zamknął się razem ze mną w laboratorium i rozpoczął badania. Ledwo nadążałem zapisywać wzory, które mi dyktował. Proponowałem temu Boyle-Mariottowi przeprowadzić najpierw doświadczenie w laboratorium, ale on nie słuchał, i od razu poleciał z raportem do Bossa.

Nie wiem, co on mu tam naopowiadał, ale kiedy zjawiłem się w sali tronowej razem z wyznaczonym na króliki doświadczalne ósmym plutonem, blask facjaty Wielkiego Bossa przyćmiewał lśnienie Silmarilli w nakryciu jego głowy. Szef aż podskakiwał ze zniecierpliwienia i rozkazał natychmiast rozpocząć prezentację.

Wyciągnąłem słoik minimazyny i przy pomocy łyżeczki z podziałką napełniłem szarym proszkiem pierwszą piątkę eksperymentatorów. Od jego smaku wąskie ślepia ochotników najpierw upodobniły się do bulajów, a potem do wetkniętych w oczodoły okrągłych butelek po piwie. Minimazyna zadziałała szybko. Już po sekundzie leżała przed nami sterta ubrań i broni pierwszych minimalistów. Sami pionierzy zupełnie zagubili się we własnych łachmanach. Na przykład, Kuwropa wyciągnęliśmy z jego własnego buta. Nie żył już. Udusił się.

Wielki Boss zachmurzył się nieco. Sauron, aby poprawić nieco popsute wrażenie, mrugnął do mnie - maksymizuj. Zacząłem wpychać w maleńkich drani maxidrynę.

W ogóle, to ja ich rozumiem. Maxidrynę nasz Łomonosow wymyślił zrobić w kapsułkach. Rozmiary tych kapsułek były równe wielkości głów mini-orków i dlatego nakarmić ich tym lekiem było dość trudno. Pitlohowi o mało nie skręciłem karku, Riwszyhowi i Pirkuthowi zwichnąłem szczęki i tylko Fritluk, widząc co się święci, niczym pyton zakomodował pigułkę bez mojej pomocy.

Na wynik nie musieliśmy długo czekać, czwórka powróciła do normalnej wielkości, a raczej prawie do normalnej. Jak się spodziewałem, nasz Lavoisier namieszał zarówno z dozą jak i ze składem. Zamiast klasycznych proporcji goryla, ochotnicy wyglądali raczej na pająki. Przy okazji, stracili wszystkie włosy, zęby i coś tam jeszcze. W każdym razie, Boss nas wykopał.


Dzień 28, miesiąc ten sam



Sauron znowu wprosił się na prezentację. Tym razem powiedział, że wyciągnął z poprzednich doświadczeń wnioski i nowy model orcus minimaximus jest pozbawiony jakichkolwiek wad. Primo, jako że broń nijak nie mogła być poddana minimalizacji, on wbudował w ochotników straszliwe stalowe szczęki. Jak się okazało empirycznie, jest to jedyna rzecz, którą minimizowany może zabrać ze sobą do swego mikroświata. Secundo, teraz to minimazyna występowała w postaci kapsułek, zaś maxidryna była w płynie.

Boss był zaintrygowany. Nasza druga piątka eksperymentatorów ustawiła się w szeregu i na rozkaz połknęła kapsułki, a raczej - spróbowała. Wykonane na chybcika stalowe gofrownice zamykały się nie do końca i kapsułki latały w nich jak ziarnko maku po pustej miednicy. Poczułem w dołku złe przeczucie, ale Saurona trzeba było wspomóc, więc wyciągnąłem kapsułki, zmusiłem eksperymentatorów do rozdziawienia paszcz i wrzuciłem specyfik prosto do gardeł. Binczugh oczywiście zakrztusił się. Jego kaszel połączony ze szczękotem superszczęk zapamiętałem na długo.

Ochotnicy byli przewidujący i zmienili onuce, dzięki czemu wszyscy przeżyli minimalizację. Doza specyfiku chyba była zbyt duża, bo każdy z orków był teraz wielkości łebka szpilki. Złapałem jednego na dłoń. To był chyba Gloh, ale wykorzystał swoje szczęki, sukinsyn. Bolało, więc nie szukałem go w tej stercie odzieży, do której uciekł. Rozlałem kilka kropel maxidryny na kamień, aby mogli przybrać poprzedni wygląd. Minimaliści rzucili się do kałuży. Minuta minęła, potem druga, nic się nie działo. Moje podejrzenia zamieniły się w pewność. Wypić cokolwiek mając te stalowe zlewozmywaki przywiercone do szczęk było po prostu niemożliwe, tym bardziej, że w dolnej szczęce mieli dziury. Przed prezentacją Sauron załatał je niedbale, ale wypełniacz chyba zdążył wylecieć.

Od tamtej pory Wielki Boss zabronił Sauronowi zajmować się chemią. Minimaliści jakimś cudem nauczyli się rozmnażać i są teraz prawdziwą plagą Angbandu. Wystarczy położyć się i spróbować zasnąć, a już czujesz stalowe szczęki, a jeśli zdążysz zapalić świecę, zobaczysz małą figurkę czmychającą do najbliższej szczeliny. Balrogów oni chyba nie tykają, a Sau ostatnio chodzi ciągle niewyspany.


Dzień 12, miesiąc 4



Glaurung zachorował. Chyba się przeziębił w czasie ostatniej wyprawy. Kicha, cieknie mu z nosa. Zabił już mnóstwo luda, bo smarka czystym napalmem, cholerna dżdżownica. Wielki Boss już dwa dni próbuje wynaleźć aspirynę, ale na razie mu się nie udaje. Wczorajszy proszek, który taczkami wywiózł tam szósty pluton, okazał się być wymiotnym. To byli dobrzy chłopcy.


Dzień 14, ten sam miesiąc



Glau teraz kicha tak, że trzęsie się cały Angband. Jaka szkoda, że elfów pobiliśmy już rok temu, teraz byłoby efektywniej. Glaurung bije własne rekordy, ostatnim razem przepalił dwie kolejne ściany i zawalił sufit na żłobek z własnymi smoczętami. Naleśniki. A maleństwa były takie milutkie i wartować przy nich było czystą przyjemnością. Złapiesz takiego za ogonek, a on ziu, trochę dymu, trochę ognia. W sam raz, żeby podgrzać patelnie albo kamratowi włosy poprawić.


Dzień 18



Glaurung wrócił do zdrowia, w każdym razie, temperaturę ma już normalną. Parę chwil można przy nim wytrzymać. Humor mu się co prawda popsuł ostatecznie. Z każdej wysłanej z karmieniem dziesiątki wraca jeden, góra dwaj chłopcy. No nic, wkrótce go wypuszczą, będzie łatwiej.


Dzień 48, miesiąc 4



Sauron naopowiadał bajek Wielkiemu Bossowi i dostał specjalne laboratorium i setkę z nowego naboru. Mnie wziął po znajomości, ale nie na ochotnika, tylko na pomocnika. Prowadzić obserwację, dziennik, tłumaczyć się przed Wielkim Bossem jeśli wyjdzie jak zawsze (a wszystkie pomysły tego wunderkinda zawsze kończą się skandalem).

Więc tym razem Sauron wydumał, że nauczy orki latać. W związku z niedawnymi zdarzeniami, kiedy to jakaś psychiczna elfa na lotni ze skrzydeł nietoperza wleciała do sali tronowej i wykręciła Silmarila z korony, Wielki Boss zdecydował się odpłacić pięknym za nadobne. Teraz Sauron od rana goni dziesiątkę świeżo upieczonego desantu na Wichrową Skałę i przymocowawszy im do pleców skrzydła rozmaitej konstrukcji zrzuca w przepaść. To ja mu poradziłem, żeby ganiał ich na skałę, bo sprzątanie trupów z laboratorium zaczynało działać mi na nerwy, a pod Wichrową mamy psiarnie, więc i karmienie wilków się uprościło. Śledzę rozchód skrzydeł. Prawdę mówiąc, gdyby nie zwolnienie od musztry, nie trudziłbym się i poradził Sauronowi nie przemęczać się i ubić ich wszystkich za jednym razem. I tak ta partia była prototypowa. Chcieli ich zrobić jeszcze zacieklejszymi, ale przedobrzyli i wszyscy jak jeden mąż są łysi i jąkają się. Prócz tego wszyscy kuleją na prawą nogę. Wielki Boss pod karą śmierci zabronił im chodzić w szyku. My to jeszcze nic, ale Balrogi od śmiechu mocno się grzeją i przetapiają się na najniższe piętra.


Dzień 79



Miesiąc balowałem z Sauronem, ale wczoraj skończyło się. Wielki Boss zażądał sprawozdania, i w samą porę według mnie, bo eksperymentalny materiał się skończył i kierownik zaczął rzucać w moją stronę bardzo niepokojące spojrzenia. Sauron doniósł, że wypróbował dwadzieścia osiem rodzajów skrzydeł, zbadał czternaście typów mocowań, opracował teorię gładkiego i stopniowanego startu, taktykę walki powietrznej na dystans i w zwarciu, wymyślił urządzenie pozwalające lądować na wodzie, technikę strzelania z łuku w odwróconym położeniu, sposoby przekazywania wiadomości a także napisał poemat o przygodach Wielkiego Bossa w Valinorze. Moje oczy zaczęły wychodzić z orbit, a kiedy skończył wyszły tak, że mogłem podziwiać własne plecy. Ale Wielki Boss był zadowolony. Prawie wydał już rozkaz o przydzieleniu następnej partii ochotników do lotnictwa i pozwolił nam odejść, ale w ostatniej chwili poprosił o jakąś małą demonstracyjkę. Sauron zzieleniał, ale bał się próbować kręcenia, więc rozkazał mi założyć skrzydła numer 12 i pokazać Bossowi wyższą szkołę akrobacji powietrznych. Teraz zzieleniałem już ja.

Skrzydła numer 12 to wyjątkowo nieudany wariant, gdyż nie są przywiązywane, lecz przykręcane. Na szczęście zdążyłem wyciągnąć pordzewiałe śruby i udałem, że skrzydła są zamocowane przy moich ramionach mocno ściskając uchwyty. Elegancko wymachując ciężkimi konstrukcjami (nie udało mi się namówić naszego Wielkiego Naukowca na uczynienie ich lżejszymi) przeszedłem się w tę i z powrotem przed Bossem, modląc się, żeby to wystarczyło, lecz on rozkazał polecieć.

Sauron spróbował napomknąć o Wichrowej Skale, ale mnie zupełnie nie uśmiechała się rola wilczej karmy, tak więc pod pretekstem złej pogody do latania szybko wskoczyłem na ławę i zeskoczyłem na dół. Boss okazał zainteresowanie, ale zażyczył sobie powtórki, gdyż nie przyjrzał się szczegółom. Powtórzyłem. Potem znowu. I znowu. Kiedy nalatałem tak na oko więcej niż półtorej wysokości Thongorodrimu, wzrok Bossa nagle zatrzymał się na żyrandolu, z którego ta durna Luthien bombardowała go zwrotkami. Teraz to on zzieleniał. Kazał mi polecieć tam i cokolwiek zaśpiewać. Samemu.

Ja powiedziałem, że nie umiem śpiewać. On powiedział, że to nawet lepiej. Im gorsze będzie moje przedstawienie, tym większą nienawiścią on zapała i tym mniejsze będą szanse na powtórzenie tego typu koncertów. Ja powiedziałem, że właśnie to miałem na myśli, że mój głos jest tak dźwięczny i porywający, że może mu się spodobać, czego, jak pokazuje doświadczenie, byśmy nie chcieli. Boss zdziwił się i zaproponował, bym śpiewał. Zaśpiewałem. Boss zatkał uszy i znów wysłał mnie na kandelabr.

Tutaj całkowicie niepotrzebnie obudził się Sauron i powiedział, że start będzie najlepszy, jeśli go zastymulować. To znaczy, jeśli lotnikowi na ziemi grozi jakieś niebezpieczeństwo, to wystartuje on o wiele szybciej i utrzyma się w powietrzu dużo dłużej. Ja gorąco zaprotestowałem, że te rzeczy są zupełnie niezwiązane ze sobą i więcej, lot wymaga pełnej koncentracji i im mniej jest rozpraszających czynników, tym lepiej. I w ogóle, najlepiej latać w pełnej samotności, w maleńkim pokoiku z niskim sufitem. Sauron powiedział, że takie moje deklaracje nie zgadzają się z wynikami eksperymentów i że zwłoki Szugrata, którego Sauron straszył wypchanym elfem znaleziono w szóstej zagrodzie, najdalszej od skały, a tymczasem większość pozostałych desantowała się w bliższych zagrodach, o czym świadczy chociażby krzywa przyrostu wagi u trzymanych u podnóża wilków. Ja odpowiedziałem, że Szugrat był melancholikiem i zamkniętym w sobie orkiem i że taka drobnostka nie mogła wytrącić go z introspekcji. Tu wtrącił się Boss i zaproponował Sauronowi mnie zastymulować.

Jako stymulatora użyto Karcharotha juniora. Przez chwilę żałowałem, że nie poszedłem z resztą mojego batalionu szturmować Nargothrondu, a potem myśli znikły z mojej głowy. Wycinając długą przed wilkiem zrobiłem dwie rundy dookoła sali tronowej, następnie odrzuciłem przeszkadzające w biegu skrzydła i wspiąłem się po zasłonie. Kiedy Karcharoth stanąwszy na tylnych łapach próbował ją zerwać, przepełzłem na jakiś gzyms i oddaliłem się po nim. Zdołałem przebiec jakieś dziesięć kroków nim się poślizgnąłem, poleciałem na dół, ale po drodze zaczepiłem się kurtką i pasem o wystające ze ściany haki i zawisłem na nich. Kiedy odzyskałem oddech, zrozumiałem, że bujam się właśnie na tym żyrandolu, z którego dawała gościnny występ śpiewaczka.

Wielki Boss spoglądał na mnie z zachwytem, a Sauron trajkotał, że bez skrzydeł potrzebowałem na wszystko osiemnaście sekund, więc z nimi wystarczy pięć, a jeśli wykorzystać dopalacze na bazie grochówki, to w ogóle trzy. A skrzydła numer 12 są prawdę mówiąc nienajlepsze, choć najprostsze i niezawodne. Jeszcze ze dwadzieścia minut tak kadził, ja bujałem się na ścianie, a Wielki Boss się nad czymś zastanawiał. Potem oni poszli, a ja tak zostałem na żyrandolu, co mi wcale nie przeszkadzało, gdyż tamci zapomnieli zabrać ze sobą Karcharotha.


Dzień 12, miesiąc 6



Ruszyliśmy w pierwszą wielką wyprawę. Będziemy bić elfy. Elfy stoją pod bramami Angbandu, a my idziemy na północ. Boss to ma łeb, nie to co moja pała albo pieńki tych półgłówków z drugiego oddziału.

Nazywa się to "manewr oskrzydlający". Najpierw pójdziemy na północ, potem na wschód, następnie na południe, potem na zachód, znów na północ - i uderzymy na elfy od tyłu. Oni znajdą się między młotem a kowadłem i zostaną rozbici w drobny mak. Wszystko to słyszałem na Radzie, bo wartowałem pod drzwiami.

Robi się zimno...


Trzy dni później



Robi się jeszcze zimniej.


Dzień 17



Wciąż idziemy na północ. Sauron nazywa to "głębokim manewrem oskrzydlającym". Gdzieżby jeszcze głębiej? Śniegu po uszy, Balrogi skwierczą jak szkarłatna jajecznica.

Przypomniałem, że na Radzie Sau protestował przeciwko zabraniu ciepłej odzieży. Walki będą toczone na południu, tam takie ubrania będą tylko przeszkadzać. Wówczas wydało się to bardzo mądrą uwagą. Teraz - nie bardzo.

Zimno.


Dzień 18



Zgasł Balrog Tolbaczyk. Ciemnej pamięci. Sau powiedział, że kiedyś odżyje ponownie. Trudno dać wiarę.


Dzień 20



Skręciliśmy na wschód. Wczoraj zasypało śniegiem czwarty oddział. Z wielkim wysiłkiem wykopaliśmy ich z powrotem i roztarliśmy, by nie pomarli. Usłyszałem od nich kilka nowych słów. Trzeba zapamiętać.


Dzień 29



Skręciliśmy na południe. Wkrótce będzie cieplej. Na razie idziemy szybkim marszem. Z przodu któryś z Balrogów wytapia drogę przez śnieg i lód. Za nim oddział orków. Następnie znowu Balrog, a za nim kolejny oddział i tak dalej. Taki szyk jest moim pomysłem, Sauron najpierw posłał wszystkie Balrogi przodem, a oni wspólnym wysiłkiem roztopili kilka kilometrów sześciennych lodu. Trzeci oddział utonął, a piąty szedł już po świeżej tafli lodu i poryw wiatru zdmuchnął ich gdzieś hen daleko za horyzont. Szukać ich nie poszliśmy.

Sauron z zimna już dwa razy próbował porzucić cielesną powłokę. Ale pilnujemy go i za każdym razem wbijamy z powrotem w doczesne ciało. Teraz już nikt go nie nazwie Czarnym, Sauron Siny - to będzie bliższe prawdy.


Dzień 39



Tydzień temu Sauronowi popsuł się kompas, więc idziemy wedle gwiazd.


Dzień 42



Gwiazdy zaprowadziły nas z powrotem do Angbandu. Nie można powiedzieć, żebyśmy byli bardzo zawiedzeni. Do diaska z elfami.

Wielki Boss tak dał nam popalić, że rozgrzaliśmy się za wszystkie poprzednie dni. Dobry on jest.


Dzień [niewyraźne]



Tydzień już, jak znajdujemy się w letnim obozie. Jak zwykle burdel. Nie ma co żreć, śpimy na gałęziach, ogniska rozpalać nie wolno. A wczoraj, jako posiłki, przysłali Glaurunga. Też mi wsparcie. Dla ekonomii jego też nie karmią. Smok się sam wyżywi. No i żywi się, psi syn, wszystkim, co mu się pod paszczę napatoczy. Dziś rano napatoczył się piąty oddział. Uratował się tylko Warhuk. Zwiemy go teraz Jąkała.

Mówią, że wieczorem przybędą Balrogi. Przynajmniej się ogrzejemy. Trzeba chrustu nazbierać.


Dzień 34



Zostałem adiutantem Gothmoga. Poprzedniego zeżarł Glaurung. Gothmog łudzi się, że smok znajduje się pod jego rozkazami i regularnie próbuje udowodnić mu swoją zwierzchność. Gad reaguje jednakowo. Gothmog przez jakiś czas czeka na powrót posłańca, potem czeka na wykonanie rozkazu, potem idzie robić skandal. Na początku pisał raporty do Wielkiego Bossa, ale Glau to jego pupilek, tak więc teraz nasz niezrównany wódz przestał marnować papier i próbuje zmarnować smoka. Na przykład w zeszłym tygodniu, wiedząc, gdzie dżdżownica będzie przeprawiała się przez Narog, wysłał trzy nasze oddziały powyjmować wsporniki łukowe z przęseł mostu. Smok zwalił się w lodowatą wodę, zagotował ją, zagotował się sam i wylazł szukać sprawców. Ale z Gothmoga dureń. Siedział sobie i obserwował wszystko z tego płaskiego brzegu, podczas gdy my wspięliśmy się na stromy. I długo przyglądaliśmy się gonitwie po polach, ja nawet wygrałem u Pritzakha jego miesięczny żołd.


Dzień 96



Pół miesiąca temu Gothmog dał mi pierwsze poważne zadanie. Przeprowadzić dwa bataliony z nowych do Lilowego Przejścia, tam zgrupować się z Balrogiem imieniem Pambuk i iść wykurzać elfy z umocnień w górnym biegu Sirionu. On z głównymi siłami będzie już tam na nas czekał, my zaś powinniśmy przemknąć niezauważenie i uderzyć na elfy od tyłu. Dobra, poszedłem.

Gdybym wiedział, że ten Hannibal myli górny bieg Sirionu z górnym biegiem Narogu, tył z przodem, a prawe z lewym, wołałbym iść pograć w berka z Glaurungiem.

Oczywiście żadnej bitwy nie było, nie było żadnego tyłu, wyszło na nas frontalnie od razu całe, niemałe, elfie wojsko. Pambuka strasznie poharatali, mimo, że Balrog, to zaczął krzyczeć cienkim głosem, czmychnął gdzieś w stronę Gór Mglistych i tyle go widzieliśmy. Ja wycofałem się do Lilowego, tam broniliśmy się do nocy. Kupa naszych poległa. Nowi nawet zasłużyli na mój szacunek, bili się naprawdę nieźle, tyle że z trzech setek ich liczba zmalała do pięćdziesięciu. Musieliśmy się wycofywać pod osłoną nocy, iść z nurtem cholernie zimnego strumienia, a następnie płynąć w dół któregoś z dopływów za pomocą przygotowanych na chybcika tratw. Następnie daliśmy dyla do lasu i siedzieliśmy tam przez tydzień, aż jakimiś zwierzęcymi ścieżkami przekradliśmy się z powrotem do obozu.

W obozie, purpurowy z gniewu, czekał na nas Gothmog. Jak się okazało on też skrewił i oczywiście była to moja wina. Bowiem, jak się okazuje, miałem nie biegać po górach z trzema setkami poborowych i półgłówkiem Pambukiem, ale z pięcioma setkami najlepszych weteranów potajemnie przemykać się tuż za głównymi siłami Gothmoga, a kiedy nasze wojsko rzuci się do pozorowanej ucieczki mamy przepuścić elfy i zamknąć pułapkę, do cna rozbijając narożeskie zgrupowanie armii przeciwnika. Oczywiście pozorowany odwrót bardzo szybko okazał się być prawdziwym, następnie panicznym, a co było potem, opowie mi pięciu pozostałych przy życiu, jak tylko będą w stanie mówić. A mi, za niewykonanie rozkazu, utratę Balroga i całokształt operacji grozi sąd polowy.

Na moje szczęście do obozu w tej samej chwili przylazł mroczniejszy od burzowej listopadowej nocy Glaurung. Nasz Napoleon znowu sobie z niego zażartował, wysyłając go na poszukiwanie polowej kwatery głównej elfów gdzieś w najdalszych zakątkach bagien Serech, które to smoczątko osuszało przez ostatnie półtora miesiąca. Zobaczywszy swojego niepokornego podwładnego, Gothmog przypomniał sobie nagle o niecierpiących zwłoki sprawach, które czekały na niego gdzie indziej. Ja poszedłem do namiotu i po prostu położyłem się spać.


Dzień 97



Gothmog siedzi na czubku skały, a pod skałą leży Glaurung. Nasz Aleksander Macedoński próbuje sprawiać wrażenie, jakby te dwa zdarzenia w ogóle nie były ze sobą związane i usiłuje rozkazywać stamtąd. Kilka razy słał po mnie, ale prosiłem przekazać mu, że siedzę w areszcie (znalazł durnia!).


Dzień 99



Żukow nasz wciąż na skale. Dziś puściły mu nerwy i zaczął wrzeszczeć, że oddelegowuje Glaurunga na południe. Glaurung oddelegował go jeszcze dalej, a następnie zaproponował mu zejść i wydać rozkaz zgodnie z wojskową tradycją, twarzą w twarz. Gothmog odpowiedział, że nie podejmował się tłumaczyć tępym jaszczurkom najprostszych spraw i jeśli Glau nie wykona rozkazu, to on, Gothmog rozsierdzi się ostatecznie i pokaże mu, gdzie krasnoludy zimują. Glaurung odparł, że zawsze marzył dowiedzieć się jak najwięcej w tej materii i z rozkoszą pozwleka jeszcze trochę. I zwleka.


Dzień 100



Widząc, że Gothmog został doprowadzony do ostateczności, postanowiłem mu pomóc. Wysłałem do smoka Riwtzaka z wiadomością, że w okolicy obozu kręcił się Turin Turambar. Sauronowi kiedyś wymsknęło się w obecności Glaurunga, że Turin go kiedyś utłucze, tak więc Glau, popatrzywszy z tęsknotą na ciągle niedostępnego Gothmoga, pospieszył do Angbandu. Riwtzaka prawie nie drasnął... w każdym razie, nie dojadł.


Dzień 56, miesiąc 7



Sauron znów zaczął posuwać naukę do przodu. Tym razem zajął się akwanautyką. Wielki Boss wciąż nie traci nadziei na lądowanie w Valinorze, a do tego trzeba jakoś pokonać morze.

Idea jest prosta. Oddział orków wchodzi do wody. Pierwszy ork kroczy po dnie, aż osiągnie pełne zanurzenie. Wówczas wspina mu się na ramiona drugi. Szybko nabiera jak największy haust powietrza, pochyla się i metodą usta-usta przekazuje go pierwszemu. Kiedy drugi osiąga pełne zanurzenie, na jego ramiona wspina się trzeci. Teraz on nabiera powietrza i podaje je drugiemu. Tamten część otrzymanego powietrza wykorzystuje dla własnych celów, a resztę podaje pierwszemu. I tak dalej, aż do samego Valinoru.

Coś mi ten pomysł nie do końca leży, ale badacze dostają dodatkowe racje i zwolnienie z dyżurów w smokarium, więc zgłosiłem się na ochotnika.


Dzień 58, miesiąc 7



Do Szóstego Laboratorium przytargano kocioł z wodą. Będziemy się ćwiczyć w przekazywaniu powietrza. Sauron już opracował metodę: jeden kładzie się na dnie, drugi zapewnia mu powietrze.

Jak się okazało, orka wcale nie jest łatwo utopić. Pół godziny próbowaliśmy położyć na dno Fihtzhaka, ale on ciągle wypływał na powierzchnię i nie pałał pragnieniem spokojnego czekania pod wodą, aż wyłonimy z naszego grona orka odpowiedzialnego za podawanie mu powietrza. Koniec końców, po prostu przywiązaliśmy go do dna dając mu do ust trzcinę, żeby nie utopił się przed czasem.

Numerem dwa wybraliśmy Rikszata. On wziął tak głęboki wdech, że aż mu ślepia na wierzch wyszły i dał nura. Tam spróbował wdmuchnąć w Fihtzhaka porcję powietrza. Sądząc po bąbelkach nie udało mu się i wynurzył się po nową porcję.

Po jakimś czasie doszliśmy do tego, że przeszkadza mu wetknięta w usta numeru pierwszego trzcina. Zaczęliśmy ją wyciągać, ale na próżno, Fihtzhak uczepił się jej, niczym Karcharoth gnata i żadną miarą rozdzielić ich się nie dało.

Ostatecznie udało się nam ją wyrwać i Rikszat zanurkował. Bardzo się ubawiliśmy patrząc z góry, jak numer dwa próbuje podać powietrze numerowi pierwszemu, a ten gwałtownie się wykręca. Ktoś nazwał to Pierwszym Pocałunkiem, co wywołało ogólny śmiech wszystkich badaczy. W końcu numer jeden rozerwał więzy, strzelił drugiego w ucho i wyskoczył na powierzchnię jak korek.

Sauron z wielkim ociąganiem przyznał, że jego metoda jest odrobinę niedopracowana. Nas ten pamiętliwy Majar posłał czyścić smokarium. Znaczy oprócz mnie. Ja jeszcze przez czterdzieści minut zapisywałem pod dyktando raport do Bossa, informujący go o zakończonej sukcesem pierwszej serii testów i uzasadniający, że obrana metoda jest wprost idealna do forsowania mórz dowolnej głębokości i wzburzenia. Następną serię zaproponował przeprowadzić już na miejscu w Valinorze, następnego dnia po jego zdobyciu.


Dzień 79, miesiąc 7



Dwa dni temu mieliśmy w Angbandzie niezły skandal. Zaczęło się to wszystko od pamiętnych, nieudanych prób Saurona z orkową transformacją bojową. (Idea polegała na tym, o ile go dobrze zrozumiałem, że przed bitwą ork pije coś, zjada albo wącha i w efekcie jego siła, zaciekłość i rozmiary liniowe zwiększają się kilkakrotnie. Po bitwie ork ulega retransformacji). Oczywiście, nic z tych prób nie wyszło, ale jako efekt uboczny uzyskano drożdże. Czuczhek pierwszy zauważył, że za ich pomocą ze zwykłego smoczego bebiko można robić berbeluchę, która stosowana wewnętrznie daje niektóre objawy transformacji bojowej. Rozmiary Dżyrduka, który zaryzykował testowanie, nie zmieniły się, ale położyliśmy go dopiero w pięciu. Przy okazji zaobserwowano niektóre nieprzewidziane wcześniej efekty. Na przykład, u obiektu badań wyostrzała się pamięć: zaczynał przypominać sobie wszystkie urazy, które żywił do kogokolwiek w ciągu ostatniej półtorej epoki. Znacząco wyostrzał im się wzrok: obiekty badań jednogłośnie stwierdzili, że prócz ciał doczesnych publiczności dostrzegali wyraźnie ich feá, częstokroć nawet niejedno.

Wszystko to pokazywało, że doświadczenia z transformacją bojową zostały przedwcześnie przerwane. Czuczhek postanowił je kontynuować bez wiedzy Kierownictwa, aby w dogodnym momencie zrobić Mu miłą niespodziankę. Ja próbowałem odwieść go od tego, po prostu nie lubię niespodzianek. Jeśli za długo taką komuś szykujesz, zwykle wszystko wychodzi na opak: ktoś robi niespodziankę tobie. Ale on mnie nie posłuchał.

Badania były prowadzone w dwu kierunkach: pierwszym z nich było polepszanie jakości substancji transformującej. Nie pamiętam już, kto pierwszy zauważył, że jeśli umieścić zacier w destylatorze, to pojawiający się na wyjściu płyn realizuje transformację lepiej i efektywniej niż gdyby był przygotowany na samych drożdżach. (Destylator został wymyślony, jak się wydaje, przez Saurona. Dokładnie nie pamiętam, wtedy nie byłem jeszcze przypisany do Wydziału Naukowego i chwała Bogu, bo ten Weissmann-Morgan za jego pomocą próbował wyekstrahować z orków pierwiastek zaciekłości.

Celem drugiego kierunku badań było wygładzenie efektów retransformacji. Był to poważny problem. Po jakimś czasie ork bojowy stawał się niemobilną kłodą. Do symptomów niemocy dochodził ból głowy, drżenie rąk i nóg, nudności i dreszcze, zaś niektóre obiekty badań przysięgały, że skaczą po nich malutkie elfy w rogatych hełmach.

Drugi problem rozwiązał się sam z siebie. W trakcie kolejnej transformacji Priżcuk wpadł do ogromnej beczki, jednej z całej fury którą z sobie tylko znanych powodów Glaurung zwinął krasnoludom podczas ostatniej wyprawy na Doriath (gad ciut zboczył z drogi i dwa tygodnie gdzieś błądził). W beczkach były kiszone ogórki (Nie znaliśmy jeszcze wtedy ich nazwy, ale zasłużenie wysoko oceniliśmy ich właściwości bojowe. Za pomocą ogórków można było dogodnie sterować procesem transformacji, jak też łagodzić jej następstwa).

Co się tyczy niespodzianek, to miałem rację. Tym razem nas zaskoczył mój stary znajomy, Karcharoth. To głupie bydle wlazło do magazynu, w którym trzymaliśmy zapasy cieczy transformacyjnej i wychłeptało wszystko co do kropelki. Tak efektownej transformacji bojowej jeszcze nie widziałem i mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę.

Od razu po golnięciu sobie Karcharoth upodobnił się do elfa narysowanego przez Urthanga (którego ostatnio zrobili rednaczem cotygodniowej gazetki propagandowej. Do swojej pracy Urthang przystąpił z wielkim entuzjazmem, narysowane przez niego elfy wyglądają całkiem ładnie, mają kwadratowe oczy, krzywe włochate kulasy, wystające szczerbate zębiska i sterczące na wszystkie strony włosy. Wiele z nich ma ogony i nie wiedzieć czemu brody, zaś za broń służą im zaostrzone kije). Naszego pieska też nieźle wykręciło. I tak nie był pięknisiem, ale teraz zupełnie zezwierzęciał.

Na początek ten przerośnięty bulterier doszczętnie zdemolował Wydział Naukowy, następnie wyskoczył na główny korytarz i rozsmarował na ścianie przechodzącego akurat Gothmoga. Glaurung też wybrał zły moment aby wejść na scenę, nie zdążył nawet pisnąć nim został zwinięty w precelek i z wrażonym w gardło ogonem przez półtorej godziny dyndał na haku w kuchni.

Następnie rozochocony piesek poleciał w podskokach do sali tronowej i spróbował dziabnąć Wielkiego Bossa. Ten oniemiał na takie chamstwo i dał Karcharothowi kopniaka, po którym psisko z wyciem poszybowało i zatrzymało się na przeciwległej ścianie. Taki drobiazg nie zniechęcił jednak pieseczka. Otrząsnąwszy się z kurzu znów ruszył do ataku.

Ja w tym czasie akurat miałem wartę w pobliżu i dobiegłszy na miejsce zobaczyłem Wielkiego Bossa stojącego na tronie i mrocznie spoglądającego na rozhasanego Karcharotha. Ów biegał dookoła potykając się o własne nogi i próbując ściągnąć swojego pana na ziemię za szatę, i tak już podartą w kilku miejscach. Boss z rozdrażnieniem poderwał rąb szaty jedną ręką, jednocześnie biorąc drugą zamach do ciosu koroną, która była jedynym ciężkim przedmiotem w jego zasięgu. Ja niedługo myśląc wskoczyłem na znajomy świecznik, tylko i wyłącznie dla okazania Szefowi solidarności i moralnego wsparcia. Jednakowoż On nie zwrócił na mnie uwagi.

Ten właśnie moment wybrał dla siebie Sauron. Rozpromieniony ze szczęścia i wymachujący jakimś pergaminem (pewnie znów coś wymyślił) wpadł do sali. Karcharoth porzucił Bossa, dwoma susami dopadł naszego Newtona i ucapił go za nogę.

Sauron zawył i nie dostrzegając wynikającej z bojowej transformacji powagi sytuacji kopnął pieska i przyłożył mu na odlew laską. Na czaszce Karcharotha wyrosła całkiem spora śliwa, co mu się nie spodobało. Wściekle zaszczekał i po kilku sekundach Sau, w podartym płaszczu i bez butów, siedział na drugim świeczniku w sali tronowej, a wilczek skakał na dole i nalegał, by Sauron zszedł i się z nim pobawił.

Korzystając z uśmiechu losu Boss próbował przekraść się do rogu sali, gdzie w skrzynce na narzędzia spoczywał Grond, ale Karcharoth zauważył to i z głośnym ujadaniem zagnał Kierownika z powrotem na grzędę. Ja zaś doszedłem do niepokojącego wniosku, że z transformacją jest coś bardzo nie w porządku. Dlaczego wszystkie obiekty badań namiętnie próbowały dołożyć swoim? Jakim sposobem nasłać przetransformowanego wojownika na wroga, który osobiście mu właściwie nic nie zrobił, skoro tuż pod bokiem znajdzie się parę na wskroś przebrzydłych gąb? Widocznie – kontynuowałem rozmyślania – ten środek jest bardziej przydatny dla samodzielnych dywersantów, albo, i to też warte rozważania, opłaca się znaleźć sposób by przelać tą miksturę do doriackich studni; być może wtedy mieszkające tam elfy zaczną się rzezać nawzajem...

Od tych przyjemnych myśli odciągnęło mnie pojawienie się Czuczheka. Stanął w uchylonych drzwiach i wściekle gestykulował. Póki piesek go nie zauważył krzyknąłem do niego, by przytargał resztę mikstury; w mojej głowie zaczął kiełkować plan uwolnienia Dowództwa.

Czuczhek był dość sprytny i po chwili z galerii spadła do sali tronowej beczka z resztkami berbeluchy. Karcharoth wściekle kwiknął i momentalnie wychłeptał cały zesłany mu z niebios nektar. To samo zrobił z zawartością kilku wiader ostrożnie opuszczonych z tej samej galerii (och, żebyście widzieli, jak płakał przy tym Dżyrduk).

Kolejne transformacja bojowego psa nie kazała na siebie długo czekać. Jego ślepia upodobniły się do bulajów wypełnionej sokiem pomidorowym łodzi podwodnej, język zwisł mu aż do samego ogona, a po zjeżonej sierści poszły fale. Zawył. Cóż to był za odgłos. Rozpoczął się od niskiego ryku, od którego zatrzęsły się ściany, a Sauron wylądował na podłodze, przeszedł wszystkie dwanaście oktaw i zakończył się piskiem tak przenikliwym, że ukruszyły się od niego nóżki Czarnego Tronu i Wielki Boss też spadł.

Karcharoth widząc, że jego cele znalazły się w zasięgu, rzucił się... na obydwa. Przez nieskończenie długą sekundę byłem pewien, że uda mu się to, z taką pasją się starał. Jego oczy rozjechały się zupełnie, każda łapa biegła w innym kierunku, nawet sierść nastroszyła się w dwie strony na całym grzbiecie. Wreszcie siła z niego uszła, wydał z siebie kilka szczęknięć, spróbował zagwizdać, zainteresował się, co mu się wyprawia pod ogonem, udał się wyjaśnić to na miejscu, ale w połowie drogi zasnął.

W sali tronowej zapadła cisza. Wielki Boss wstał. Założył na głowę koronę z ostatnimi dwoma Silmarilami i ponuro popatrzył na słodko śpiącego psa. Wydawało się, że zamierzał coś powiedzieć. Wiara na galerii zamarła. Ja wcisnąłem się w ścianę. Nawet Karcharoth, czując przez sen powagę chwili stracił z pyska rozanieloną minę. Lecz tu, jak mówią poeci, pojedynczy dźwięk przeciął brzemienną ciszę.

Wielki Boss powoli odwrócił się ku zapomnianemu przez wszystkich Sauronowi. Ten poruszył się, a dźwięk został powtórzony.

- Hic!

Niestety, Sauron wylądował w kałuży, której nie zdążył osuszyć Karcharoth. Głowę miał od niego sporo słabszą, więc jego transformację trudno było nazwać bojową.

- Hic! Hic! – wyzywająco powiedział. Jego oczy spoglądały na czubek własnego nosa. Czując na sobie wzrok Wielkiego Bossa Sau próbował powstać, ale mu się to nie udało. Jego usta rozciągnęły się w najszerszy uśmiech, źrenice, po chwili zastanowienia, też rozbiegły się na boki. Było mu strasznie wesoło.

- Zzraz Zzśpiewm! – powiedział. Nie zdążyliśmy nawet mrugnąć, nim rozpoczął jazgotliwym barytonem:

- Hic! A Elbrth Giltonjel, silvrenm re...hic! durbatuluk.

Rozległ się straszny hałas. To jednocześnie spadła galeria z widzami i Wielki Boss cisnął w Saurona koroną. Silmaril odpowiadający za pomyślność ziemi rąbnął Majara w oko. Od tamtego czasu między sobą nazywamy go nie inaczej jak Czerwonym Okiem.



Dzień 2, miesiąc 8



Sauron zabrał się za parapsychologię. Już jest pierwszy wynik: odnalazł u Glaurunga wybitny talent hipnotyczny i zamierza go wykorzystać co do grosza. Jak dokładnie, to Sauron na razie nie wymyślił, a póki co zmusza jaszczura do treningu przez całą dobę. W tym celu wręczył mu własnoręcznie spisane dyrektywy.

Niestety, Glau czyta jeszcze gorzej niż Sauron pisze, tak więc cała procedura hipnozy w ich wspólnej interpretacji polegała na przydzwonieniu podmiotowi łapą lub ogonem. Zarówno łapka jak i ogonek naszego smoczka są całkiem duże, więc i wynik był odpowiedni. W ciągu tygodnia Glau ubił trzy tuziny chłopaków, rozkwasił nos Gothmogowi i wytrząsnął Saurona z najnowszej powłoki. Poza tym, gad zagryzł jakieś pół setki wilków. Po ostatnich wydarzeniach nabawił się do nich trwałego urazu. Co więcej, najbardziej lubi hipnotyzować swoje ofiary zza węgła.

Boss, zauważywszy gwałtowne topnienie sił zbrojnych, odrobinę się zirytował i zdecydował wysłać Glaurunga na ćwiczenia praktyczne z hipnozy w terenie. Rozkazał mu znaleźć i zniszczyć Gondolin (ten cośmy go zniszczyli dwa miesiące temu okazał się być makietą).

Jakieś cztery tygodnie imprezowaliśmy bez jaszczura, ale po ich upływie znaleźliśmy go, skomlącego pod bramą Angbandu. Wyglądał nader mizernie. Schudł, sama skóra i kości. Ogon podkulony, co drugi ząb wybity... i oczy takie smutne...

O swojej wyprawie opowiadał bardzo niechętnie i tylko na osobisty rozkaz Wielkiego Bossa zmusił się do napisania czegoś w rodzaju raportu. Po jego przeczytaniu Sauron zafrasował się, bo gadzina napisała takie bzdury, że aż strach było to Bossowi na oczy pokazać. Sau wezwał mnie i trzy dni ślęczeliśmy nad opisem jego anabasis, próbując wyłuskać stamtąd cokolwiek co miałoby sens.

Glaurung wypełzł z głównej bramy Angbandu i skierował się na południe. Kierował się na południe naprawdę długo, przekraczając w tym czasie dwa łańcuchy górskie i forsując kupę rzek. Po drodze widział elfy, ale zbliżyć się do nich w zasięg oddziaływania hipnotycznego nie zdołał. Wobec tego podczas wyprawy hipnotyzował i pożerał pomniejszą zdobycz.

Następnie skierował się na południe (trzeba zaznaczyć, że smok zna tylko jeden kierunek geograficzny, więc w tym przypadku zapewne chodziło o zachód) i po tygodniu dotarł do morza. Po drodze trafiła mu się jakaś wioska, w której zahipnotyzował kilku ludzi. Nie zdołał wydobyć z nich żadnych informacji, więc musiał ich zjeść.

Nad morzem Glaurung rozbił obóz (tutaj mieliśmy z Sauronem odmienne zdania. On uważał że robal natknął się na przeciwnika i była wielka bitwa, w której odniósł wiekopomne zwycięstwo – gdyż inaczej jego skóra już by ozdabiała bramę nieuchwytnego Gondolinu. Ja zaś myślałem że smok po prostu przedrzemał parę dni na plaży).

Następnie Glaurung skierował się na południe (tu zdecydowaliśmy się mu uwierzyć) i nocą natknął się na nieprzyjaciela, z którym stoczył bitwę i chyba wygrał (tu żadnych wątpliwości być nie może, bo bój stoczył z drugą kompanią, którą miesiąc temu wysłano w tamte okolice na zwiad. Jeden tylko fakt pozostaje jeszcze do ustalenia: gdzie podział się przypisany do kompanii balrog Aso? Czyżby ten dinozaur nauczył się je trawić?).

Później Glaurung wziął jeńca, który wyśpiewał, że Gondolin znajduje się pięć dni marszu na południe, pomiędzy dwiema rzucającymi się w oczy rogatymi skałami na brzegu górskiego jeziora. Po małej przekąsce smok skierował się we właściwym kierunku (tu niestety nie zgadliśmy z Sauronem, dokąd dokładnie) i po pięciu dniach znalazł się na pustyni. Ani jezior ani skał niestety tam nie znalazł, tylko zgłodniał i skierował się na południe (wychodzi, że na północ).

Po drodze smok najwyraźniej natknął się na elfy (chociaż przekonywał nas, że te zadrapania to od przedzierania się przez zarośla), a oni pokancerowali mu skórę i podbili oko. To pozbawiło jaszczura talentu hipnotyzera, a sądząc po odciskach, gad uciekał od nich prawie cały pozostały czas wyprawy.

Glaurung z pasją przekonywał nas, że szedł cały czas prosto, jednak jest to mocno wątpliwe. Ktoś skaleczył go w prawą łapę i gad do Angbandu dotarł raczej po sinusoidzie. A propos, na początku robal był przekonany że wreszcie znalazł Gondolin, więc wyważył bramę i zwichnął szczękę Gothmogowi.



Dzień 14, miesiąc 8



Dziś mamy święto. Wielki Boss ogłosił, że od tego dnia rozpoczyna się nowy rok. Niezbyt jasne, czemu akurat teraz, a nie na przykład miesiąc temu, ale w końcu Wielki Boss to fachowiec – był przy uroczystej inauguracji kalendarza.

Atmosfera w Angbandzie nieco minorowa. Elfy stoją u bramy, więc sądzę, że za pomysłem z Nowym Rokiem stoi Sauron, kombinujący jakby podnieść morale naszego niezwyciężonego wojska, bo jest ono ostatnio na wyjątkowo niskim poziomie. Co więcej, ostatnio wydarzyło się coś makabrycznego. Ork-naukowiec Wawiłch wynalazł genetykę i teoretycznie dowiódł możliwości wstecznej orko-elfiej dewolucji, czyli dezercji genetycznej. Oglądałem jego wzory i bardzo nie spodobał mi się jeden symbol pośrodku. Zbyt przypominał on rozwidlenie (a ja pamiętam jakie to ulepszacze sypano czasem do pojemników laboratoryjnych). Jednak biedny Wawiłch nie chciał słuchać głosu rozsądku, jako pierwszy poddał się swojemu doświadczeniu i dewoluował w szympansa. Sauron kapnął Bossowi, który znowu się rozsierdził i zabronił prowadzenia badań z eugeniki stosowanej.


Dzień 41 miesiąc 10



Sauron nie porzucił prób ulepszenia właściwości orków. Po przybyciu z inspekcją do naszego obozu w górnym biegu Pilotu stał się świadkiem kolejnego nieporozumienia Glau i Gothmoga, którzy znów jakoś nie mogli dojść do zgody. Gothmog podpalił dżdżownicy ogon, po czym piętnaście staj uciekał przed wkurzonym smokiem w kierunku Serech. Zbadanie tego odcinka natchnęło Saurona myślą o taktyce spalonej ziemi.

Dla wdrożenia tego projektu należało znaleźć sposób na przystosowanie orków do ziania ogniem. Oczywiście najpierw Sau pomyślał o Glaurungu i postanowił szczegółowo zbadać jego konstrukcję. Ja tej idei z entuzjazmem udzieliłem pełnego poparcia, niedwuznacznie sugerując Kierownikowi pożytki płynące z przeprowadzenia sekcji i dokładnego zapoznania się z budową wewnętrzną smoka. Sau zapalił się do tego pomysłu i pobiegł po pozwolenie do Wielkiego Bossa. Boss zgody udzielił pod warunkiem, że smok nie będzie temu przeciwny. Glaurung był temu przeciwny.

Można było oczywiście zapytać samego Bossa, wszak autora tego chodzącego fajerwerku, ale takie pytania są uważane za nieprzystojne. Wydaje mi się, że Boss już sam nie pamięta, jak go stworzył.

Sauron zdecydował się pójść własną drogą i rozpoczął nabór ochotników. Od tych nie można się było opędzić, gdyż początkowo Sau planował użycie w roli środka ogniotwórczego spirytusu, co wymagało wbudowania w orka niewielkiego aparatu bimbrowniczego. Ostatecznie jednak na wolontariuszy czekała przykra niespodzianka, gdyż w ostatniej chwili eksperymentator zdecydował się zastąpić spirytus naftą.

Rozdzierające duszę doświadczenia z przystosowaniem orków do używania nowego paliwa trwały tydzień, aż Wielki Boss zorientował się, że w Thangorodrimie na dwa tygodnie przed rozpoczęciem sezonu grzewczego nie ma ani kropli paliwa do pieców. Zdenerwowany, zażądał raportu od komendanta. Sauron wszystkim obciążył Glaurunga i Boss, rozgniewany, pognał Glaurunga szukać Nargothrondu.

Dla jaszczura nie ma gorszej kary - on już z dziesięć lat tego Nargothrondu szuka. I tyle samo będzie jeszcze szukał, bo nie ma zielonego pojęcia, gdzie ten może się znajdować. Co więcej, podejrzewam nawet że Glaurung nie wie co to jest, sam byłem świadkiem jak on po cichu wypytywał Balrogów, jak duży jest Nargothrond i jak może wyglądać. Na swoje nieszczęście wziął na spytki żartownisia Wezuwiusza i po otrzymaniu od niego dokładnych instrukcji, skierował się na południe. Po pięciu tygodniach Glaurung zaciągnął pod tron Wielkiego Bossa dwa zdechłe słonie, ogłaszając przy tym, że jeśli trzeba, to on zna miejsce gdzie tych Nargothrondów jest wbród.

Następnie było to, co elfy nazywają Bitwą Nagłego Płomienia. Sprecyzuję tylko, że dla nas był on równie nagły.

Smok jeszcze długo potem szukał Ukrytego Miasta. Zwykle po prostu snuł się po Śródziemiu, wypytując nielicznych napotkanych nieszczęśników, gdzie znajduje się Nargothrond. Zwykle okazywało się, że leży dokładnie po drugiej stronie kontynentu i Glau po przekąsce ruszał w drogę, podziwiając szybkość przeciwnika.


Dzień 45, miesiąc 10



Nauczony gorzkim doświadczeniem Wielki Boss trzyma Saurona jak najdalej od wojska, dzięki czemu nasze wyniki ostatnio są o wiele lepsze. Jako, że i nauką zabroniono mu się na razie zajmować, otwarta dla kreatywnego umysłu Saurona pozostała tylko sfera kultury.

Wpadł na to, że po zwycięstwie będą potrzebni specjaliści najróżniejszych profili, w tym również pisarze i poeci, którzy będą opiewać wielkie dzieła Bossa i jego wiernych pomocników, a także inspirować pozostałą przy życiu ludność do dalszej walki, tym razem na froncie pracy. Dla przygotowania wysoko kwalifikowanych opiewaczy i inspiratorów Sauron wycofał z frontu jakichś dziesięciu chłopaków i zorganizował własne warsztaty literackie, ze mną jako sekretarzem. Po wyłożeniu wdzięcznym słuchaczom kilku lekcji o podstawach składania słów w zdania, zdań w akapity z następującym przekształceniem ich zbioru w nowele i powieści, o jambach i dytyrambach, stylach i liniach fabularnych, Sauron uznał kursantów za gotowych do dalszej samodzielnej pracy i nakazał po tygodniu przynieść gotowe utwory. W przeciwnym wypadku - z powrotem na front.

Z powrotem do Beleriandu nikogo nie ciągnęło, więc po siedmiu dniach przed Sauronem leżała sterta grubych rękopisów. Analiza wykazała, że największą popularnością wśród początkujących pisarzy cieszy się gatunek kronik wojennych. Nie byłoby w tym nic strasznego, ale nasz Tołstoj w swych wykładach za bardzo naciskał na realizm, w wyniku czego wszystkie te "Dzienniki ze Szlaku" oraz "U Progów Gondolinu" malowały jaskrawy obraz wstrząsającej niekompetencji Kwatery Głównej, straszliwego zamętu w Zaopatrzeniu i Logistyce, a także ponure wyliczenia, kogo, kiedy, ilu i z czyjej winy zmarnowano.

Jedynym wyjątkiem był Irhak, który postanowił zdobyć sławę na poletku fantastyki. Spłodził "Elfiodława", powieść o tym jak kilku niezwykle utalentowanych orków pod światłym przywództwem niejakiego Majara o imieniu Nosaur stworzyło maszynę duszącą elfy. Owo urządzenie w ciągu sześciu miesięcy oczyściło z elfów całe Śródziemie, jednak, nie wyłączone na czas, zwróciło się przeciw swoim twórcom. Wówczas jeden z konstruktorów imieniem Hakir przebrał się za elfa. Elfiodław chwycił przynętę i rzucił się w pościg. Tutaj w powieści znalazł się filozoficzny wątek wiecznej tułaczki i zmienności losu. Zakończenie powieści dało jednak powód do optymizmu, albowiem przyjaciele Hakira pracowali nad sposobem na zniszczenie Elfiodława i wysłania go do Sal Mandosa, gdzie starczyłoby mu pracy aż do Ósmej Ery.


Dzień 34 miesiąc 13



Wielki Boss jest ostatnio smutny i wszyscy mieszkańcy Angbandu chodzą przygnębieni, albo pognębieni - jak Gothmog, który nawinął się Bossowi pod gorącą rękę i teraz jego ognista czupryna, wbrew wszelkim prawom fizyki jest skierowana w lewo i na dół, a i sam on jest jakiś skrzywiony.

Oczywiście, nie wiadomo co jest gorsze. W zeszłym tygodniu, Boss na odwrót, popadł w euforię i nawet próbował coś zaśpiewać. Boss jest wspaniały, ale słuchu to mu Eru poskąpił. Kiedy śpiewa, Thangorodrim drży, bracia orki padają z nóg, a Glaurung używa wartowników jako zatyczek do uszu. Nawet Draugluin wyje bardziej melodyjnie, szczególnie jak zgłodnieje.

Sauron zebrał wszystkich i poinformował, że Bossa należy za wszelką cenę rozerwać. Specjalnie w tym celu napisał libretto, a nam pozostało szybko nauczyć się ról i odegrać dramat o jego (Bossa) bohaterskich czynach w Valinorze.

Dramat był o zniszczeniu Drzew. Drzewa zostały przedstawione alegorycznie, jako Śmierć i Zniszczenie. Wielki Boss otrzymał pewną informację o tym, że Drzewa są zagrożeniem dla wszelkiego życia na Ardzie, ale pustogłowi i ograniczeni Valarowie wyśmiewają jego gorzkie przepowiednie i wypędzają go z Valinoru. Koniec aktu pierwszego.

Akt drugi opowiada o tym, jak Boss razem z Ungoliantą wdrapują się po górach próbując trafić do Valinoru i kolejny raz uratować świat. Ungolianta co chwilę potyka się i zawisa nad bezdenną przepaścią błagając o ratunek, a Boss ryzykując powłoką cielesną i straszliwie bluzgając wyciąga ją z opresji. Wreszcie docierają do Valinorskiego Parku Krajobrazowego.

Trzeci akt jest apoteozą dramatu. Valarowie z poplecznikami zajmują się wyuzdanymi orgiami, a w ich apogeum w obłokach dymu i jęzorach płomienia pojawia się Wielki Boss i razi włócznią Drzewa, a Ungolianta wypija ich sok. Z góry rozlegają się surmy, także w dymie i płomieniach pojawia się ręka samego Illuvatara i wręcza Bossowi Silmarile. Boss dostojnie oddala się a Valarowie pozostają, poniżeni, zhańbieni, nędzni i okryci sromotą. Finał, fajerwerk, kurtyna.

Role rozlosowano. W Ungoliantę wcielił się Wighuk zwany Brzuchatym, na Valarów poszła trzecia drużyna, ledwo ruszająca się po doświadczeniach Saurona dotyczących przyspieszania metabolizmu (metabolizm przyspieszano w centryfugach). Kilhak był lewym Drzewem, Undszuk prawym (Złośliwiec Parhiz nazwał ich „Dwa Dęby”, za co zaliczył od Sau cios w łeb, chociaż to całkowicie odpowiadało rzeczywistości). Ja zostałem ręką Illuvatara, Bossa odgrywał Riszczak. Pozostali pojawiali się w epizodach i jako personel sceniczny. Za pirotechnikę odpowiadał Urthang.

Już po kilku godzinach pierwsze przedstawienie Anbandzkiego Teatru Dramatycznego wystartowało.

Grać przed Wielkim Bossem to nie przelewki. Pierwszy akt rozpoczął się w całkowitym milczeniu. Wszyscy albo pozapominali ról, albo podławili się własnymi językami. Porozumiewali się pantomimą. Dwa Dęby na wszelkie sposoby demonstrowali swoją szkodliwość dla otoczenia, kopali i pluli, pokazywali języki i szczerzyli zęby. Valarowie z całych sił tego nie zauważali i ciągle przepijali miruvorem (w roli miruvoru wystąpił bimber, który my z Irganem pędziliśmy w Saurona laboratorium weterynaryjnym, tym w którym produkowano pterodaktyle). Riszczak chodził po brzegu sceny i machał rękoma, próbując zwrócić uwagę pozostałych na całkowicie rozpuszczone Drzewa.

Wielki Boss zjadliwie zauważył, że jeśli Sauron wziął się za balet, to trzeba było wszystkim wzuć baletki, byłoby ładniej. Czerwony z gniewu Sauron groził nam kułakami, syczał, a z oczu leciały mu błyskawice.

Pierwsza odzyskała mowę Varda. Grał ją, jak już wiadomo, ledwo żywy ork. Po kolejnym kuksańcu od Telperiona najpierw jęknął "Oj!", a potem nagle wydarł się i kontratakował. Drzewo musiało salwować się ucieczką, tym bardziej że rozgniewanej Vardzie przyszedł z pomocą okulały Orome i jeszcze kilku wkurzonych Valarów. Scena wypełniła się tupotem, krzykiem, dzwonieniem, wszyscy naraz przypomnieli sobie swoje role: Tulkas zarechotał, Nienna rozbeczała się, Aule zaczął grzechotać jakimś złomem. W tym momencie swoją obecność zaznaczył Urthang zalewając scenę czarnym dymem, w którym aktorzy pogubili się bez reszty.

Kiedy dym ulotnił się, przed widzami ukazał się obraz nie z tej ziemi. W całym Valinorze leżały poprzewracane stoły i krzesła, potłuczone kubki i talerze, jakieś nierozpoznawalne śmieci a także resztki kilku koszy, w które były odziane Drzewa. Tamże odpoczywał całkowicie zmiruvorowiony Manwe. Same Drzewa wciskały się w kąt, próbując zająć jak najmniejszą powierzchnię, Valarowie zaś wspomniawszy libretto ganiali po scenie Bossa. Ten próbował bronić się krzesłem lecz na darmo, przeciwnicy go jednak rozbroili i rzucili się całą hordą.

Gdy po paru minutach Riszczakowi udało się im uciec, był już cały purpurowy od sińców, brakowało mu zębów, kawałka ucha i większości ubrania. Widząc jego stan zrozumiałem z pełną siłą całą głębię nienawiści Wielkiego Bossa do mieszkańców Valinoru.

Pierwszy akt zakończył się finalnym proroctwem Bossa - Riszczaka. "Naprafdę mófię fam, cae zuo śfiata ot faszych Tszef." - wyseplenił on bezzębnymi usty i kulejąc na obie nogi z jękiem wykuśtykał za kulisy. Na sygnał Saurona piąta drużyna opuściła kurtynę i uprzątnęła ze sceny upitych Valarów.

W sali Wielki Boss nostalgicznie wzdychał i mówił, że ze szczegółami były oczywiście drobne problemy, ale duch i atmosfera Valinoru tamtych czasów zostały oddane nad wyraz dobrze. Rozanielony Sauron dał sygnał do rozpoczęcia drugiego aktu.

Rolę gór okalających Valinor pełniły postawione jeden na drugim taborety. Boss - Riszczak u ich stóp przekonywał Brzuchatego-Ungoliantę. Brzuchaty długo się łamał, ale wreszcie się zgodził i podsadził partnera na najbliższy szczyt, czym rozpoczęła się owa fenomenalna wyprawa.

Fenomenalna była dlatego, że Riszczak nie doszedł jeszcze do siebie po bójce z Valarami i każdy krok był dla niego wyzwaniem. W rezultacie upuścił Ungoliantę w pierwszą napotkaną przepaść, a na domiar złego rzucił na nią parę skał. Bluzgi Ungolianty najwyraźniej wywołały u Wielkiego Bossa przyjemne wspomnienia. Dźgnął Saurona pod żebro, a Jego twarz rozpromienił uśmiech.

Na scenie zaś Riszczak-Boss wyciągnął wreszcie Ungoliantę spod zawału, wysyczał jej-mu: "osztroszniej" i polazł dalej. Szturmując następny szczyt spadł już sam, a na nim wylądował Brzuchaty, który nie utrzymał się na rozjeżdżających taboretach. Tym razem zarówno ratowanie spod zawału, jak i bluzgi, trwały znacznie dłużej.

Według scenariusza Boss powinien był wejść na najwyższy szczyt masywu górskiego, spojrzeć w dal, wyciągnąć rękę i uroczyście ogłosić: "Valinorze! Ocalę cię, choć wcale nie jesteś tego godzien.". Riszczak bardzo się starał. Pomogło mu to, że po ostatnim trzęsieniu taboretów wierzchołek znalazł się dwa razy niżej. Sapiąc i charcząc z wysiłku, udeptawszy Brzuchatemu uszy i nos, Boss wdrapał się na szczyt i spróbował wyprostować się i wyciągnąć dłoń. Udało mu się to tylko częściowo. Jego prawa noga trzęsła się niemiłosiernie, a cała postać była wygięta od licznych kontuzji. Mimo tego, uczciwie zaczął: "Falinosze! Osale się"... reszta przemówienia zginęła w głośnym trzasku i krzyku Ungolianty, która nie utrzymała tej piramidy. Bossowi pierwszy raz tego wieczora dopisało szczęście. Spadł Brzuchatemu na szyję i tym samym przybył do Valinoru wierzchem.

W sali obrażony Wielki Boss tłumaczył Sauronowi, że chociaż z Ungolianty była pierwszorzędna swołocz, on zawsze był wobec niej dżentelmenem i wierzchem nie jeździł. Sauron wykręcił się, mówiąc że ta alegoria ukazuje pełną moralną przewagę Bossa i jego Prawej Sprawy nad Ungoliantą i jej lewą sprawą.

Trzeci akt rozpoczął się spokojnie. Orgia Valarów szła bez przekonania, bo pamiętając smutne doświadczenia pierwszego aktu do kubków nalano im czystej wody. Drzewa skromnie stały z boku i nie dokazywały.

W tym momencie idylla została dosłownie wysadzona w powietrze przez naszego pirotechnika. Od strony gór stołkowych rozległ się grzmot, poleciał dym i pod Tulkasem zapaliło się krzesło. Wybuch miał właściwie ogłosić przybycie Wielkiego Bossa, ale jakoś się opóźnił. Uwaga widzów była przykuta do akrobatycznych etiud Tulkasa, który próbował zgasić płomień, którym się zajęły jego spodnie. Turlał się po scenie, skakał na czterech literach, głośno krzyczał, wymachiwał nogami i oklepywał je dłońmi. Reszta Valarów albo wiła się ze śmiechu, albo próbowała ugasić spodnie Tulkasa bezalkoholowym miruvorem. Jako że Tulkas poruszał się szybko, zaliczyć trafienie wcale nie było łatwo. Wkrótce wszyscy Valarowie byli już przemoczeni i brudni. Orgia udała się nad podziw dobrze.

W całym chaosie nikt nie zauważył pojawienia się na scenie Bossa, ale to chyba dobrze. Wybuch zdarzył się prosto pod jego stopami, więc z odzienia pozostały mu tylko malownicze łachmany. Z uszu walił dym, a do wybitych zębów doszedł odgryziony ich resztkami język. Tak więc, Riszczak ostatecznie oniemiał i mógł tylko machać rękami i cichutko wyć.

Brzuchatemu-Ungoliancie szczęście bardziej dopisało, więc on wystąpił w roli tłumacza. "Przybyłem spełnić swój obowiązek" - ogłosił.

Valarowie, zajęci gaszeniem Tulkasa, nie zwrócili na niego żadnej uwagi. Uznając, że to nawet lepiej, Riszczak-Boss zdecydowanie podszedł do Laurelina i dźgnął go włócznią. Laurelin zakrzyknął z bólu, ale zainkasowawszy w łeb taboretem od Brzuchatego, osiadł na ziemi jak pusty wór. Pierwszy cel misji został wypełniony.

Telperion, widząc co zrobili z jego kompanem, dał w długą. Riszczak, potrząsając włócznią i wojowniczo skowycząc rzucił się za nim w pościg. Brzuchaty, według scenariusza, miał wypić sok pierwszego Drzewa, za co się zabrał. Valarowie skończyli swoje sprawy i z zainteresowaniem obserwowali bieg wydarzeń.

Po tym wszystkim co go spotkało w poprzednich dwóch aktach, Boss nie miał żadnych szans doścignąć rączego Telperiona, ale do polowania zdecydowanie włączył się Urthang. Nastąpiła seria efektownych wybuchów. Valarów rozrzuciło po całym Valinorze. Telperion upadł jak ścięty, ale Boss też oberwał i zwalił się dosłownie o krok od celu. Laurelin natomiast ożył i, zdenerwowany, zaczął tłuc nieprzygotowanego na taką improwizację Brzuchatego-Ungoliantę.

Po wybuchach scenę zasnuło dymem, na kilka sekund całkowicie przesłaniając widok. Dym rozwiał się na tyle szybko że przed widzami pojawił się sielankowy widok: Valarowie robili sztuczne oddychanie Telperionowi, a pogodzeni Laurelin i Ungolianta reanimowali Bossa. Szybko zorientowali się, że jest już widno i wrócili do poprzedniej sceny. Prawe Drzewo runęło, Valarowie schowali się, a Boss podpierając się włócznią i głośno kaszląc pokuśtykał do Drzewa lewego. Tamto, widząc jego stan, skierowało się na spotkanie. Boss lekko machnął w jego stronę włócznią, Telperion ni z gruszki ni z pietruszki zakrzyknął "Biada mi!" i upadł, na co tylko czekając rzucił się na niego Brzuchaty. Nastał moment mojego wyjścia.

Urthang był już gotów i scenę znów zasnuło dymem. Wyszedłem na nią z Silmarilami, w roli których występowały straszliwie ciężkie, żeliwne kule. Pirotechnik miał jakieś problemy, dym nie chciał się rozejść, szedłem przezeń na ślepo, bardzo niedokładnie przypominając sobie azymut na Bossa. I oczywiście nie trafiłem.

Kiedy dym się rozwiał, widzowie ujrzeli mnie, Dłoń Illuvatara, próbującego wręczyć Silmarile... Manwemu. Ten, przerażony, wierzgał próbując mnie odpędzić. Skonfundowany, szybko zorientowałem się w sytuacji i skierowałem się do Bossa. Ten wyciągnął ręce, a ja włożyłem mu w dłonie żeliwne klejnoty. Osłabły od Valinorskich przygód Riszczak, upuścił je: jedną na moją nogę, dwie na swoje.

Finał był zaiste niezapomniany. Po scenie, trzymając się za nogę i krzycząc, skakała Dłoń Illuvatara. Boss leżał na plecach, machał nogami i klął na czym świat stoi. Ungolianta próbowała udzielić mu pierwszej pomocy, Valarowie rechotali jak najęci, a ścięte Drzewa próbowali po cichu odepchnąć jak najdalej od siebie Silmarile, które poturlały się w ich stronę. Na domiar złego rozpoczął się fajerwerk i wszyscy nabrali zielonego koloru (innych niestety pirotechnik nie zdołał znaleźć).

Po przedstawieniu humor Wielkiego Bossa polepszył się do tego stopnia, że wszyscy aktorzy zostali wysłani na front Doriacki, a Sauron został komendantem Tol-in-Gauroth. Dramatów więcej nie pisał.


Ostatnio zmieniony przez xardas12r dnia Nie 0:21, 11 Lis 2007, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 16:54, 12 Lis 2007    Temat postu:

Czyli jednak nie wytrzymales i opublikowales calosc Razz Ja tam mialem wiecej cierpliwosci...A ile postow przy tym nabilem Razz
Powrót do góry
xardas12r
Sierżant



Dołączył: 08 Cze 2007
Posty: 374
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Klebark Mały

PostWysłany: Pon 17:16, 12 Lis 2007    Temat postu:

Ja wytrzymałem , ale mię przykurzyli dyskusją na temat formy Smile

A i obiecany link [link widoczny dla zalogowanych]
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum OKF MISCAST Strona Główna -> Forum off-topic Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin